sobota, 28 sierpnia 2010

Lakier Wibo Extreme Nails nr 299

Z dwójki nowych lakierów ten poszedł na pierwszy ogień ;)
Lakier ma odcień wg. mnie koralowy, ciepły. W świetle wygląda lekko różowawo (na zdjęciach też), a gdy jest ciemno robi się bardziej czerwono-pomarańczowy.
Co mnie bardzo zdziwiło to jego krycie - wystarczy 1 warstwa i nie widać prześwitów a kolor jest bardzo intensywny. Malowanie nim też jest banalnie proste, bardzo wygodny ma pędzelek. Co do trwałości - mam go obecnie drugi dzień na pazurkach i na końcach się lekko ściera, ale widać to dopiero z bardzo bliska, więc nie jest źle, bo nie odpryskuje.
Coś mi się wydaje, że niedługo przejdę się do Ross. po jakieś inne kolorki :D

Fotki: z lampą i dwie w świetle dziennym, bo słońca nie było.


Nowe nabytki 2

Kolejne zakupy z tego tygodnia :) Tym razem poszalałam trochę kolorówkowo:
- podkład Bourjois kupiłam, bo akurat był na promocji w Rossmannie, a kiedyś już się na niego czaiłam. Jest bardzo leciutki, prawie transparentny na twarzy, ale jednak widać, że ujednolica koloryt. Po całym dniu cera mi się trochę świeciła, ale wystarczyło użyć pudru.
- błyszczyk Maybelline - bardzo naturalny kolor, podkreślający naturalny odcień ust. Ślicznie się mieni, nie wysusza i całkiem długo trzyma się na ustach o ile się nie je i nie pije. Polubiłam go od pierwszego użycia, wczoraj w pracy cały czas się nim malowałam :D
- lakier Wibo Extreme nails - numer 299.
- lakier Wibo Your Fantasy - numer 42, ciemny metaliczny róż. Jeszcze go nie używałam, ale chyba malowanie może być ciężkie, bo jest wodnisty i ma bardzodługi pędzelek. Przekonam się niedługo jak mi pójdzie z nakładaniem go.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Nowe nabytki :)

Wiem, że to może głupie, ale zawsze jak coś zamówię czy to z Avonu, Ori czy jakiegoś sklepu internetowego nie mogę się doczekać na przesyłkę jak małe dziecko :P
Dziś odebrałam zamówienie i choć nie przyszedł lakier z Ori, na który bardzo liczyłam to i tak się cieszę z nowych nabytków. Zamówiłam odżywkę odbudowującą z nowej serii AT z Avonu(pięknie pachnie, trochę przypomina mi zapach Perceive z Aonu) i żel do twarzy z aloesowej serii z Ori(tej samej, z której mam żel do mycia twarzy).
Jak trochę poużywam nowości opiszę wszystko :)

sobota, 21 sierpnia 2010

Żele do mycia twarzy Oriflame: Tea tree oraz Aloes i arnika




Te żele kusiły mnie już od dawna. Z tego co zauważyłam w Ori pojawiają się często limitowane serie kosmetyków do twarzy i za każdym razem kusiły mnie swoimi kolorowymi opakowaniami ;) Seria Tea tree jest chyba dostępna cały czas, ale Aloes i arnika pojawiły się wraz z nadejściem lata. Pamiętam, że zimą było też coś z żurawiną, jest też seria bodajże lawendowa i z winogronem, ale nie wiem czy to limitowanki czy nie.

Najpierw skusiłam się na żel Tea tree. Nie spodziewałam się zbyt wiele po tej małej butelecze a tymczasem zostałam miło zaskoczona. Po pierwsze żel pięknie odświeżająco pachnie. Nie wiem czy to zapach drzewa herbacianego, ale jeśli tak pachnie cudnie. Mnie ten aromat trochę momentami przypomina też miętę.
Kosmetyk ma żelową konsystencję, pieni się bardzo słabo, rzec nawet można, że prawie w ogóle. Ale o dziwo bardzo dobrze oczyszcza cerę. Ja mam mieszaną z tendencją do tłustej i potrzebuję mieć w łazience coś co mocno oczyszcza, ale jednocześnie nie przesusza twarzy i ten żel właśnie taki jest.
Po umyciu buźka nie jest ściągnięta ani sucha, skóra nie potrzebuje natychmiastowego użycia kremu. Jednocześnie jest matowa i nie świeci się.
Kosmetyk radzi sobie świetnie ze zmywaniem z twarzy olejów, makijażu i tuszu(niewodoodpornego).  Ogromnym plusem jest też to, że wystarczy dosłownie kropelka na umycie całej twarzy, więc mimo niewielkiego opakowania żel starcza na bardzo długo.
Działania zapobiegającego wypryskom niestety nie zauważyłam, ale wybaczam ;)

Drugi żel, na który się skusiłam pochodzi z serii Aloes i arnika. Ma inną konsystencję, delikatniejszą i wydaje mi się, że pieni się nieco bardziej niż jego poprzednik, również świetnie zmywa wszystko z twarzy. Zapach ma cudowny: perfumowo-kwiatowy, bardzo przyjemny.
Tak jak w przypadku Tea tree wystarcza odrobinka na umycie całej twarzy. Ten żel jest jednak łagodniejszy. Po umyciu twarzy czuć taką jakby lekką warstewkę czegoś nawilżającego. Może to właśnie działanie aloesu?

Obydwa żele bardzo polubiłam i myślę, że chętnie wypróbuję też inne.

Poniżej zamieszczam fotkę ukazującą konsystencję żeli:

czwartek, 19 sierpnia 2010

Tag: 10 rzeczy, które lubisz

Tag: 10 rzeczy, które lubisz

Nie wiem bardzo o co w tym biega ;) Ale zostałam zatagowana przez 2 dziewczyny:
Magdę: http://polishmakeupbag.blogspot.com/
Kamilę: http://lakierowo.blogspot.com/

Tag: 10 rzeczy, które lubisz


Zasady:
1. Napisz, kto przyznał ci tę nagrodę
2. Wymień 10 rzeczy, które lubisz
3. Przyznaj tę nagrodę 10 innym blogerom i poinformuj ich komentarzem

Lubię:
1. muzykę trance i progressive
2. jeździć moim samochodem o imieniu Colcisław ;)
3. moją kotę
4. kosmetyki pielęgnacyjne a z kolorówki lakiery i błyszczyki
5. robić zdjęcia, ale ostatnio jakos weny ciągle mi brak ;)
6. czekoladę i wszystko co jest z czekoladą :P
7. kupować buty na obcasie, nie liczę już ile mam par ;)
8. grać w Farmville na FB
9. gdy w pracy wszystko idzie po mojej myśli i bez problemów
10. mieć czas na relaks po męczącym dniu.

Blogi:

1. http://polishmakeupbag.blogspot.com/
2. http://lakierowo.blogspot.com/
3. http://klublakierowy.blogspot.com/
4. http://tysiacjedenpomyslowipasji.blogspot.com/
5. http://eteleport.blogspot.com/
6. http://kattiepl.blogspot.com/
7. http://kochamkosmetyki.blogspot.com/
8. http://makeup-boulevard.blogspot.com/
9. http://sunny-monday.blogspot.com/
10. http://almaanies.blogspot.com/

Lakier Dor, French Manicure F2

Lakier ten kupiła moja mama w sklepie typu "Wszystko po 4 zł" ;) Pamiętam, że kiedyś miała już kilka lakierów tej firmy, ale nie były one zbyt dobrej jakości. Jako, że jednak kolor mi się spodobał postanowiłam wypróbować go na swoich pazurkach.
Na zdjęciach mam nałożone aż 3 warstwy, bo jedna wygląda tak jak lakier bezbarwny a przy dwóch odcień był zbyt słaby. Lakier jest rzadki, nawet powiedziałabym aż za bardzo, ale dzięki temu błyskawicznie wysycha.
Nawet po nałożeniu trzeciej warstwy nie musiałam czekać zbyt długo żeby się utwardził.
Zaskoczyła mnie jego trwałość, nawet czwartego dnia nic nie odprysnęło, choć na końcówkach widać było lekkie otarcia.
Myślę, że jeszcze się skuszę na pomalowanie nim paznokci, bo daje całkiem ładny efekt różowego pastelka :)

Poniżej fotki. Załączam też porównanie odcienia z moim do tej pory najjaśniejszym różem z Essence.

środa, 18 sierpnia 2010

Ziaja, Plantica, Odżywka "Czarna rzepa"

Odżywkę tę kupiłam kilka dni temu. Skusiła mnie niska cena(niecałe 5 zł) i całkiem niezłe opinie o niej. Ma raczej rzadką konsystencję i dość mocny zapach, ale podoba mi się ten aromat. Dość długo utrzymuje się on na włosach.
Na opakowaniu napisane jest, że można ją stosować zarówno jako odżywkę do spłukiwania jak i bez. Spróbowałam używać jej na obydwa sposoby i muszę przyznać, że całkiem nieźle działa.
Najpierw nakładałam ją na suche włosy od połowy długości. Dzięki temu od razu były bardziej miękkie w dotyku i gładkie, zwłaszcza gdy po wyschnięciu mają tendencję do sterczenia każdy w inną stronę ;) Plusem jest to, że kosmetyk nie obciążył ani nie spowodował szybszego przetłuszczania. Cały dzień włosy miałam świeże.

Ostatnio spróbowałam też nałożyć ją na całą długość na noc i rano je umyć. Nie musiałam dzięki temu już rano nakładać odżywki ani maski, by włosy nie były suche po samym szamponie. Jest to więc całkiem dobre rozwiązanie, gdy rano nie ma się czasu na używanie masek.

W sklepie widziałam jeszcze 2 odżywki z serii Plantica, chętnie je wypróbuję, gdy skończę Czarną rzepę.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Kolorówkowy minimalizm

Postanowiłam pokazać co nieco z mojej kolorówki ;) Na wstępie pragnę zaznaczyć, że są to kosmetyki, którymi maluję się obecnie na co dzień. Mam jeszcze trochę cieni, kilka kredek i błyszczyków oraz róży, brązerów i rozświetlaczy. Ale jakoś wszystko to leży odłogiem a ja używam w kółko tych samych malowideł, bo akurat bardzo je lubię.
Zacznę może od podkładów: aktualnie mam 3, co widać na zdjęciu. Podkład L`Oreala to już moje drugie opakowanie i pewnie kupię kolejne. Bardzo pasują mi te "minerały", nie zapychają, nie tworzą maski a jednocześnie dobrze matują cerę i nieźle kryją.
Po tym jak polubiłam True Match postanowiłam wypróbować też mineralny podkład z TBS. Mam go około roku i jeszcze się nie skończył. Jest to bardzo delikatny pyłek i jednak krycie ma słabe. Nie da się pomalować twarzy bez wcześniejszego użycia korektora, przy L`Orealu można sobie odpuścić.
Trzeci podkład kupiłam właściwie z przypadku. Wypróbowałam go u koleżanki, która jest konsultantką Avonu. Wybrałam odcień Nude, w katalogu wydawał mi się zbyt żółty, ale o dziwo na skórze ładnie się dopasowuje do jej kolorytu. Kosmetyk również należy do tych słabo kryjących, ale ja nie lubię ciężkich podkładów, które mogą tworzyć maskę. Ten o dziwo dobrze się spisuje w trakcie upałów, cera jest rozświetlona, ale nie świeci się zbyt szybko.
Pora na korektor - kiedyś używałam tylko takich w formie sztyftu, bo myślałam, że kryją lepiej. A tymczasem ten mały niepozorny z Maybelline okazał się świetnym ratunkiem na cienie pod oczami. Kryje je rewelacyjnie. Również wszelkie niespodzianki na twarzy dobrze ukrywa, ale szkoda, że lubi się ścierać z twarzy i zaczerwienienia szybko znów są widoczne.
Meteoryty Beige Chic - to mój tajny sposób na szybkie rozświetlenie cery i ukrycie niedoskonałości. Nie wiem jak ten puder to robi, ale sprawia, że cera nabiera blasku, zdrowego wyglądu i jest taka satynowa w dotyku. Mimo swojej ceny Meteoryty są warte tego, by je kupić :)
Baza pod cienie Art Deco - mój niezbędnik. Niestety natura obdarzyła mnie takimi powiekami, że cienie szybko się na nich rolują. Dzięki tej bazie problem zniknął. Rzadko używam cieni, ale jeśli już, potrafią wytrzymać ponad 8 godzin a czasem nawet i 12! Nic się nie rozmazuje, cienie trzymają się idealnie nie zależnie od pory dnia czy pogody.
Brązer H&M - mój ulubiony kosmetyk brązujący tego lata ;) O dziwo kosmetyki tej marki są całkiem niezłe a ich brązery mają ładne odcienie nie dające efektu pomarańczy. Ten kosmetyk miał na wierzchu złotą warstewkę, ale już się starła. Pod spodem kolor jest ładnie brązowy, delikatny i nie trzeba się obawiać, że się przedobrzy - puder nie jest zbyt miękki i na pędzel nabiera się odpowiednia ilość.
Rozświetlacz Essence AOH - kiedyś lubiłam nakładać go na policzki, teraz służy mi głównie jako cień do powiek ;) Stąd ta dziura na środku, wybrałam ją pędzelkiem.
Tusz do rzęs Maybelline VECB - nie zliczę ile opakowań zużyłam, ale było ich duuużo. Zawsze wracam do tego tuszu, mimo iż lubię czasem kupić coś z nowości, które są na rynku. Ten tusz jednak jak żaden inny służy moim rzęsom pięknie je pogrubiając i nie sklejając jednocześnie. Plusem jest to, że się nie kruszy i całkiem nieźle sobie radzi nawet w deszczu. Nie rozmazuje się zbyt szybko.
Kredka do brwi i kredka do kresek Essence - kredki do brwi używam zarówno do nich jak i do robienia kresek na powiece. Kredka Longlasting to moja ulubiona do malowania kresek na powiekach. Bardzo trwała(nawet bez bazy) i łatwo się nią operuje.
Błyszczyk Essence - pochodzi z limitowanki i muszę przyznać, że bardzo go polubiłam. Na ustach jest właściwie bezbarwny z delikatnymi drobinkami. Ma przyjemny zapach i smak. Szkoda, że nie ma go w stałej ofercie.
Błyszczyk Avon Perfect Wear - dała mi go mama, bo dla niej jest za jasny. W opakowaniu wygląda na lekko brązowy, na ustach jednak jest beżowo-różowy ze złotymi drobinkami. Właściwie nie nadaje koloru ustom. Bardzo ładne lśni i na prawdę jest długotrwały. Wytrzymuje na ustach mimo picia i jedzenia. Dobrze nawilża też usta, nie wysusza ich tak jak niektóre błyszczyki mające wytrwać kilka godzin.

Ufff....to chyba wszystko co chciałam napisać. A teraz fotki z lampą i bez:

Joanna, Z Apteczki Babuni, Kompres nawilżająco - regenerujący z miodem i proteinami mlecznymi

Od dłuższego czasu miałam ochotę na jakiś kosmetyk z serii Z Apteczki Babuni. Postanowiłam zacząć od tego kompresu, bo akurat potrzebowałam kupić maskę do włosów.

Kosmetyk ten ma postać niezbyt gęstego kremu o pięknym zapachu. Na mój nos jest to taki mleczny kokos ;)
Nakładanie nie sprawia problemów, łatwo wydobywa się zawartość z pudełka a sam kompres mimo rzadkiej konsystencji nie spływa z włosów. Również spłukiwanie jest łatwe, nie trzeba się męczyć by go dokładnie wypłukać.
Ja nakładam kompres na całą długość włosów i trzymam jakieś 2-3 minuty. Nie próbowałam dłużej, bo jednak boję się obciążenia.
Po wyschnięciu włosów widać, że są nawilżone i miękkie, zwłaszcza na końcach. Na szczęście nie są tłustawe czy obciążone, choć czytałam, że może się to zdarzyć jeśli użyje się zbyt dużej ilości na raz.
Nie wiem jeszcze jak kosmetyk spisze się, gdy użyję go podczas wieczornego mycia i czy następnego dnia rano moje włosy nie będą oklapnięte, ale wydaje mi się, że nie powinno się nic takiego stać. W razie czego zrobię dopisek ;)

Poniżej jeszcze fotka kompresu w opakowaniu:

środa, 11 sierpnia 2010

Tropikalne żeliki :)

Lato to czas, kiedy uwielbiam mieć w łazience żele pod prysznic o wszelakich owocowych, tropikalnych zapachach. Królują więc u mnie aromaty cytrusów(zwłaszcza grapefruitów), granatu, ananasa, mango, papai...możnaby wymieniać bez końca.
Firmy kosmetyczne zasypują nas różnymi wariantami zapachowymi. Są to zwykle mieszanki kilku zapachów(jak np. w Palmolive i Avonie) lub żele o zapachu konkretnego owocu(np. Luksja, Kamill). Zapachy te są bardziej i mniej udane, raz oddane wiernie innym razem zalatujące sztucznością. Ale przyznać muszę jedno - nie mogę przejść obojętnie obok tych kolorowych i zachęcająco wyglądającym buteleczek ;)

Nie jestem w stanie teraz przypomnieć sobie wszystkich żeli jakich używałam, ale przedstawiłam kilka tych, które lubię/lubiłam i zużyłam z chęcią.
Na pewno zawsze wracam do Palmolive, ta firma potrafi tworzyć prawdziwe zapachowe cuda :) Może aromaty nie są zbyt realistyczne, ale jednak te żele goszczą w mojej łazience często.
Skoro przy realiźmie jesteśmy - najbardziej apetycznym żelem o najwierniej oddanym aromacie owoców z jakim do tej pory miałam okazję się zetknąć był mandarynkowy Kamill. Kosmetyk zamknięty w niepozornym i niezbyt ładnym opakowaniu okazał się być najbardziej ślinotokową mandarynką jaką kiedykolwiek czułam w kosmetykach.
Mówiąc o tropikalnych aromatach nie mogę nie wspomnieć o Avonie. Co roku marka ta wypuszcza limitowankę z linii Senses i prawie zawsze ja daję się na nią skusić ;) Najbardziej podoba mi się zapach żelu Tropics, który wszedł do stałej oferty co mnie bardzo cieszy. W tym roku z serii limitowanej kupiłam Beach Party pachnący ananasem.
Jakiś czas temu odkryłam też cudownie pachnące kosmetyki Lirene Body Adventure. Miałam już 2 żele z tej serii, na pewno skuszę się też na pozostałe dwa ;)
Dość dawno temu miałam z kolei okazję używać żelu Luksji o zapachu mojego ukochanego grapefruita i tutaj również byłam bardzo zadowolona z dość wiernie oddanego aromatu.
Na końcu wspomnę o nieco mniej udanym żelu Fa, który mimo zachęcającej mieszanki liczi i melona okazał się bardzo słabo pachnący :( Szkoda, bo zapowiadał się na prawdę fajnie.

Olej lniany

O cudownych właściwościach oleju lnianego słyszałam już wielokrotnie. Jednak nie wyobrażałam sobie jak można go pić. Na samą myśl "coś" stawało mi w gardle ;)
Ale w końcu po namowach dziewczyn z NK postanowiłam wypróbować to cudo. Pomyślałam, że jeśli nie będę w stanie go pić to chociaż zużyję go do włosów.
I tak dziś stałam się posiadaczką butli 500 ml. Od razu wypróbowałam nowy nabytek i niestety nie myliłam się - olej jest wstrętny w smaku i pierwszą łyżeczkę połknęłam z ogromnym grymasem na twarzy. Postanowiłam jednak zrobić od razu drugie podejście i przepić go od razu wodą. Na szczęście dzięki temu nie poczułam już tego gorzkiego posmaku.
Mam nadzieję, że z czasem się przyzwyczaję go tego charakterystycznego smaku.
A wieczorem pierwszy test oleju na włosach :D

Mineralny balsam do ciała "Złocisty blask", Avon, Skin So Soft

Jeśli chodzi o balsamy Avonu seria SSS nigdy nie należała do moich ulubionych. Zawsze wolałam smarowidła Naturals. Ale zbliżające się lato sprawiło, że jak co roku zapragnęłam kupić jakiś drobiazg, który nadaje ciału złocisty błysk ;)
Muszę przyznać, że zostałam pozytywnie zaskoczona. Po pierwsze tym, że balsam ma dziwną konsystencję, jeszcze się z taką nie spotkałam. Przypomina nieco taką nie do końca ubitą pianę z białek ;) Widać w niej złociste drobinki i tutaj ogromny plus za to, że Avon nie napakował brokatu jak to się często zdarza w tego typu specyfikach, lecz drobniutki złocisty pyłek. Pyłku tego jest na prawdę dużo i po rozsmarowaniu na ciele zostaje taka złocisto-perłowa powłoczka(mam nadzieję, że widać to na jednym ze zdjęć). W słońcu i świetle widać miliony złotych drobinek, wygląda to na prawdę super :) Balsam świetnie sprawdza się jako letni upiększacz, ja stosuję go głównie na nogi.
Jeśli chodzi o właściwości nawilżające nie należy się spodziewać zbyt wiele. Balsam dla suchej skóry może się okazać zbyt słaby. Mnie wystarcza, bo mam skórę normalną, ale gdy używałam go na świeżo ogolone nogi miałam lekkie uczucie suchości.
Zapach kosmetyku jest delikatny, kremowy. Wchłania się błyskawicznie, nie robi smug.
A drobinki? Potrafią skubane trzymać się nawet 2 dni na ciele! Gdy używałam balsamu wieczorem jeszcze 2 dni późnej widziałam na skórze gdzieniegdzie, że się błyszczą. Na szczęście nie zauważyłam żeby przenosiły się na ubrania, choć domyślam się, że na pewno zostawiały swój ślad.

Poniżej fotki.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Lakier Avon, Nailwear Pro, Vintage Blue

Miałam już kiedyś lakier z Avonu i nie byłam z niego zadowolona. Robił smugi, był okropnie wodnisty i schnął ponad godzinę jak nie dłużej! Jednak kiedy w katalogu zobaczyłam ten odcień postanowiłam, że zaryzykuję i kupię go, a jeśli będzie do kitu, to najwyżej zwrócę. O dziwo jednak lakier okazał się na prawdę dobry :)

Jest to kolejny lakier z tych wodnistych, więc przy nakładaniu trzeba uważać żeby nie dać zbyt grubej warstwy. Jednak przy jednej widać prześwity, co pokazałam na pierwszym zdjęciu. Dopiero po dwóch warstwach kolor jest jednolity.
Odcień ten to taki bardzo jasny błękit, szczerze mówiąc nawet z początku myślałam, że będziezbyt jasny i paznokcie będą wyglądały jak pomalowane korektorem ;) Ale na szczęście przekonałam się do tego koloru.

Jeśli chodzi o szybkość schnięcia - nie mam zarzutów. Nawet po nałożeniu drugiej warstwy nie trzeba czekać zbyt długo. Ja jednak dla pewności używam jeszcze preparatu z Palomy (fotka poniżej).
Trwałość lakieru również jest dobra. Wytrzymuje nawet 3 dni bez ścierania, ale tylko jeśli mam krótkie paznokcie tak jak teraz. Przy dłuższych ściera się szybciej, ale dotyczy to właściwie każdego lakieru jaki nakładam na długie pazury.

Jeszcze taka uwaga na koniec - mając ten lakier na pazurkach radzę uważać z bardzo gorącą wodą. Gdy pierwszy raz go nałożyłam i po ok. 2 godzinach poszłam się kąpać lakier zaczął odchodzić z końcówek i ciągnąć się jak guma :/ Ale zdarzyło mi się to tylko ten jeden raz.
Może nie był jeszcze do końca suchy? Wtedy nie nakładałam preparatu Palomy i może po prostu nie utwardził się? Tak czy inaczej dobrze, że później mi się to już nie zdarzyło, bo inaczej musiałabym lakier zwrócić.

Poniżej fotki: jedna warstwa i dalej już 2 warstwy: światło dzienne, światło słoneczne, lampa błyskowa i na końcu wspomniany preparat Palomy.


poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Masła do ciała Bielenda, Awokado i Granat

Muszę przyznać, że firma Bielenda mnie pozytywnie zaskoczyła tymi masłami. Najpierw kupiłam na wypróbowanie karotenowe i byłam zadowolona, więc postanowiłam skusić się także na te dwa.

Obydwa kosmetyki zamknięte są w identycznych pudełkach, ale przyznam, że wolę taką postać opakowania niż tuby czy butelki. Przynajmniej można zużyć smarowidło do końca a opakowanie można jeszcze potem do czegoś wykorzystać ;)

Recenzję zacznę może od porównania zapachów. Mnie bardziej spodobało się masło z granatem. Zapach jest soczysty i świeży, ale jednocześnie z taką pudrową nutką. Mogłabym mieć perfumy o takim aromacie :) Utrzymuje się on dosyć długo na ciele i za to też plus. Awokado z kolei wg. producenta posiada zapach tropikalny. Cóż, ja czuję tutaj jednak tylko cukierki, takie landrynki o ananasowym smaku. Podoba mi się ten zapach, ale jednak spodziewałam się, że będzie ładniejszy. W porównaniu do granatu aromat awokado utrzymuje się krócej na ciele.

Kosmetyki te różnią konsystencją: awokado przeznaczone do skóry suchej jest bardziej treściwe, maślano-tłustawe i na ciele zostawia powłoczkę. Granat z kolei jest lżejszy, wchłania się szybko i film nie jest wyczuwalny. Przeznaczony jest do skóry normalnej, więc dlatego.
Obydwa jednak dobrze nawilżają skórę i radzą sobie z przesuszonymi partiami. Awokado pomogło mi też bardzo, gdy spiekło mnie słońce.

Podsumowując - uważam, że zarówno jedno jak i drugie masło jest na prawdę dobre. Mnie jednak ze względu na zapach bardziej podeszło to z granatem i jeśli miałabym je kupić ponownie, na pewno bym się zdecydowała :)

Rewitalizujący olejek do włosów, Himalaya Herbals

Olejek ten kupiłam już dość dawno temu, ale wciąż jeszcze go używam. Jest bardzo wydajny i bardzo skuteczny. Zamknięty w przezroczystej butelce wygląda niepozornie, ale potrafi działać cuda :)
Na stronie producenta znaleźć można informację, iż zawiera: 
- amlę (Emblica officinalis)
- sapinus (Sapindus trifoliatus)
- miodlę indyjską (Melia azadirachta)
- kozieradkę (Trigonella foenum-graecum)
- Eclipta alba
- ciecierzycę (Cicer arietinum).

Kosmetyk jak nazwa wskazuje ma olejową konsystencję, ale trzeba uważać, bo jest dosyć rzadki i łatwo nalać go zbyt wiele. Ja na raz nalewam mniej więcej tyle ile mieści się w zagłębieniu dłoni i wsmarowuję w końcówki oraz skórę głowy. Najlepiej zostawić go na włosach na noc, ale nie zawsze mam taką okazję, więc równie dobrze można zrobić kurację na godzinę-dwie przed ich myciem. 
Po nałożeniu włosy są tłuste i nie wyglądają zbyt pięknie, ale warto się poświęcić.

Olejek zmywa się łatwo, nawet delikatnymi szamponami. Nie sprawia, że włosy są tłuste, chyba że się je niedokładnie umyje. Po zastosowaniu są wyraźnie gładsze i zdrowsze, w dodatku błyszczą jak szalone.
Efekt widać gołym okiem. Na pewno ma on zbawienne działanie na moje suche włosy, które wyglądają na zdrowsze po jego użyciu.

Jak tylko wykończę butelkę z chęcią zamówię kolejną, bo jest to taki kosmetyk, który warto mieć w swojej kosmetyczce :)

Lakier Essence, Eclipse, 01 Undead?

Pora na pierwszą recenzję lakierową :) Padło na Essence, bo akurat miałam go na pazurkach.
Lakier ten jest czarny z różowo-fioletowymi drobinkami brokatu. Zaliczam go do tych raczej wodnistych, gdyż trzeba dobrze obetrzeć pędzelek o krawędź żeby nie nabrać na raz zbyt dużo.
Po nałożeniu 2 warstw kryje dobrze, nie widać prześwitów. Przy jednej warstwie jeszcze mogą być widoczne.
Schnie całkiem szybko, choć ja używam dodatkowo przyspieszacza z Palomy.
Na paznokciach lakier wygląda mniej ładnie niż w buteleczce. Czerń jest głęboka a drobinki ładnie lśnią, ale tylko w mocnym słońcu albo zapalonym świetle. Gdy siedzę w domu albo w cieniu widać, że jego powierzchnia jest nieco chropowata(widać to na jednym ze zdjęć) i nie błyszczy tak ładnie. Może gdybym użyła na wierzch jakiegoś bezbarwnego nabłyszczacza byłoby lepiej, ale póki co nie mam  nic takiego ;)
Jeśli chodzi o trwałość - u mnie po jednym dniu widać już lekkie przetarcia na końcówkach, ale trzeba się dobrze wpatrzyć by je dostrzec. Po 2-3 dniach jednak zmywam lakier, bo i tak kolor zaczyna mi się nudzić ;)
Przy zmywaniu trzeba się trochę napocić, bo całe palce są czarne, w dodatku brokat też lubi się rozłazić wszędzie. To taki mały minus, ale trzeba się z tym liczyć przy takich lakierach.

Poniżej zdjęcia:  z lampą, światło dzienne(tutaj widać chropowatość lakieru), światło słoneczne.

sobota, 7 sierpnia 2010

Szampon Garnier, Naturalna Pielęgnacja, Awokado i masło karite

Mój najulubieńszy szampon od dłuższego czasu. Z przyjemnością zużyłam pierwszą butelkę a kolejną kupiłam w większej pojemności. I na pewno skuszę się na następną.
Moje włosy bardzo polubiły ten szampon. Z natury są suche i mam problem z rozdwajającymi się końcówkami. Nawet, gdy nie farbuję włosów po pewnym czasie i tak się niszczą. Może to za sprawą codziennego ich suszenia suszarką? Ale z drugiej strony jeśli dam im wyschnąć samym wtedy mam jeszcze większą "szopę" i każdy włos odstaje w inną stronę. Dodatkowym problemem jest to, że przy głowie szybko mi się przetłuszczają podczas, gdy końce pozostają suche.


Ale wracając do szamponu - ma perłowo-żółty kolor i raczej gęstą konsystencję. Pięknie pachnie masłem karite, co uprzyjemnia stosowanie. Pieni się bardzo, nawet odrobinka wystarcza żeby utworzył mnóstwo piany.
Zmywa się bez problemu a po osuszeniu ręcznikiem włosy nie są splątane. Można je łatwo rozczesać palcami albo grzebieniem o szeroko rozstawionych zębach(takiego też używam).
Po wysuszeniu włosy są bardzo miękkie w dotyku, puszyste, ale jednocześnie gładkie. Przy głowie z kolei na szczęście nie są tłustawe. Mogę go spokojnie używać do wieczornego mycia a następnego dnia nie wstaję z tłustą głową.
Dodatkową zaletą jest to, że czuję jak wyraźnie kosmetyk nawilża moje piórka. Mogę spokojnie nie użyć po nim odżywki czy maski a nieszczęsne końcówki nie są suche ani sianowate.

piątek, 6 sierpnia 2010

Oriflame, Swedish Spa, Modelujący żel-krem

Do zakupu tego żelu skusił mnie piękny zapach w katalogu. Rzadko bowiem kupuję tego typu specyfiki, bo tak na prawdę nie wierzę w żadne ich cudowne ujędrniające czy wyszczuplające działanie.
Kosmetyk zamknięty jest w poręcznej i miękkiej tubie, ma konsystencję żelu, ale dosyć wodnistą. Na szczęście nie ma problemu z tym, że wylewa się go za dużo.
Pachnie pięknie: świeżo i morsko. Idealny aromat na lato :) Szkoda, że nie ma z tej serii czegoś np. do twarzy. Bo zapach jest cudowny.
Kosmetyk wchłania się błyskawicznie dając efekt napięcia skóry. Po zastosowaniu ciało zostaje jakby pokryte niewidzialną powłoczką przez co ciężko złapać skórę w palce. Jest napięta i taka śmiesznie "śliska" w dotyku. Efekt utrzymuje się dość długo. Po użyciu żelu na noc jeszcze rano czuć jego działanie na skórze. Ale wystarczy się umyć a efekt znika.

Myślę, że jako preparat o działaniu napinającym sprawdza się dobrze. Ale jest to tylko działanie krótkotrwałe. Może gdybym go używała przez długi czas codziennie zauważyłabym jakąś znaczącą poprawę w stanie skóry.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Truskawkowo

Już kiedyś naszło mnie takie pytanie: dlaczego tak niewiele jest kosmetyków o aromacie tego przepysznego owocu? Może dlatego, że jego zapach jest dość ciężko odtworzyć? Bo tak na prawdę truskawka sama w sobie pachnie...dziwnie? Trochę jakby ananasem(podobno zawiera jakiś składnik, który występuje też w ananasach, stąd podobieństwo aromatów), słodkawo, ale jednak z kwaskowatą nutką. Aromat ten nie jest też tak wyrazisty jak np. w pomarańczy, malinie czy wanilii.

Zrobiłam mały kolaż przedstawiający kosmetyki truskawkowe, które miałam lub testowałam u koleżanek. Nie jest tego wiele jak widać. 
Na pewno na rynku znaleźć można więcej truskawkowych smarowideł czy żeli, choćby w TBS czy Avonie. Ja przedstawiłam jednak te, z którymi miałam bezpośredni kontakt :)

Regeneracja i zapuszczanie włosów

W związku z tym, że stan moich włosów ostatnimi czasy wołał o pomstę do nieba, korzystając z wolnego czasu postanowiłam zacząć kurację, która pomoże je zregenerować.
Wszystko zaczęło się jeszcze zimą, gdy włosy nagle zaczęły mi wypadać wręcz hurtowo. Ich ilość widocznie się zmniejszyła a nowe wychodziły słabe i cienkie :( Stosowałam przez jakieś 2 miesiące Capivit Piękne Włosy i widziałam lekką poprawę, jednak wiedziałam, że nic nie podziała lepiej niż napar z pokrzywy. Od ponad tygodnia raczę się więc herbatkami z tego zielska i liczę, że wraz z kosmetykami uda mi się osiągnąć cel.

Dziś jeszcze zaczęłam łykać Belissę, ale nie wiem jak długo będę ją stosować, gdyż mój organizm dziwnie reaguje na preparaty zawierające skrzyp. Póki co jednym z pierwszych niepokojących objawów były mdłości po zażyciu tabletki i dziwny, ziołowy posmak w gardle. Jeśli po kilku następnych tabletkach nie ustąpią zrezygnuję z kuracji.

Niedługo na blogu zamieszczę kilka recenzji kosmetyków, które stosuję na moje piórka.

Oceanic, AA Ciało Wrażliwe, Odżywczy balsam do ciała Zmysłowa Malina

Na pierwszy rzut postanowiłam opisać ten balsam.
Jakiś czas temu firma Oceanic zmieniła szatę graficzną kosmetyków serii AA(wg. mnie na ładniejszą ;)), co nie umknęło mojej uwadze i między innymi dlatego skusiłam się na to smarowidło. Miałam balsam malinowy kilka lat temu jeszcze w poprzednim opakowaniu i byłam z niego zadowolona.
Ten "nowy" właściwie nie różni się niczym: pachnie tak samo apetycznie malinową Mambą, świetnie nawilża i i wygładza skórę. Coś chyba jednak w składzie zmienili. Wydaje mi się, że jest gęstszy niż poprzednia wersja. Poniżej załączam zdjęcie, na którym widać w jakiej postaci wychodzi z tubki.


Jeśli chodzi o wady tego kosmetyku to ja nie zauważyłam żadnych poza tym, że nowe opakowanie jest bardzo twarde i ciężko z niego wyciskać balsam. Jestem gdzieś w połowie zawartości i czuję, że wyciskanie resztek będzie męczące.

Witam!

Witam serdecznie na moim blogu.
Na razie trochę tu pusto, ale obiecuję, że w najbliższym czasie coś się pojawi.

Będę tu opisywać w większości kosmetyki pielęgnacyjne, ale czasem pojawi się także coś z kolorówki (głównie lakiery do paznokci).

Zapraszam :)